Zajrzałam ci przez ramię,
a ty miałeś otwarte Pismo Święte
na fragmencie,
gdy to mówi się, że
szeroka jest brama do zguby –
wąska do życia.
Orkiestra nie milknie,
gdy na połać spojrzenia
wchodzą nasze mrugnięcia.
Moja sukienka nie opada,
gdy na połać przerażenia
wpełzają inni mężczyźni.
W twoim Piśmie Świętym
nie pamiętam, by napisane było coś
o mojej sukience
z rzędem guzików
niczym rzymska armia
asystująca palmom
witającym Chrystusa.
Nie za dobrze pamiętam
smak Morza Czarnego,
w którym mieniły się
macedońskie szerokości
niewydarzonej rozkoszy.
W twoim Piśmie Świętym
trud i wytrwałość
zniesie złych,
gdy ja na policzkach
mam brzoskwiniowe wypieki,
a zapach moich włosów
to połączenie
mięty
i przepalonej bibuły.
Jeśli Bóg istnieje
to uczyni z włosów moich
Apokalipsę
po dymie pochmurnych jeźdźców.
Stoję przy tobie
i czekam świtu.