Jestem poetką niewydarzoną,
więc siedzę w kawiarni
z nogą na nodze
i wyciskam
z jabłka
ostatnie soki,
podczas gdy na świeci płoną całe miasta,
a zazdrosne kobiety
rozbijają auta swoich mężów.
Padają kolejne wieże –
bryły teraźniejszości –
unoszące się strzałą z ciał
ponad horyzontem.
Wszystkie części ciała na pokład
zgliszczy,
które uniesie jednorożec
poszukiwany przez przedwieczną dziewicę.
Na kadrze światła
pojawiają się
duchy wszystkich kochanków,
którzy burzyli
Miasta.
Zatrzymam dla siebie
obraz brył twych dłoni,
które bez rozwagi
zanurzyły mnie w morzu,
gdy akurat miałam przy sobie
walizkę z kamieniami.
Siedząc w kawiarni
z nogą na nodze
rozdrapałam w sobie dziurę
w środku brzucha,
która do wieczora
przypominała mi,
że jako pierwszy
chciałeś obejrzeć
moją miesięczną krew.
Gdy stałam się kobietą
prosiłam o przebaczenie,
bo właśnie wtedy
na ziemi zaczęło brakować wody,
a zwierzyna domowa
padała z nie rozrodu.
Zostanę twoją matką,
gdy krew przestanie płynąć,
a świat wyda mi się
zbyt ciepły
nawet jak na kocie pomruki.
Moje nogi są zapowiedzią
długiej zimy,
podczas której będę ocierać
twoje łzy.
Przyklejona do twoich pleców,
w spódnicy opuszczonej za biodra
pokażę ci wszystkie kadry,
na których moja matka
obcięta jest do połowy,
więc nigdy nie powie,
że mnie nie pokochasz.