Włóczy się włóczka po Warszawie.
Już ustaliła swój cały plan na dzień.
Zacznie od parku łazienkowskiego,
gdzie król, gdzie teatr, gdzie multum wszystkiego,
gdzie pawie dumnie kroczące aleją,
wiewiórki, co z drzew do dzieci się śmieją,
i karpie i kaczki i Pałac na wodzie,
po stawie pływają zaś cud strojne łodzie.
A robi się z grubej włóczka całkiem zgrabna,
i dalej rozwija ciekawy swój plan dnia.
Bo ciągnie się włóczka do Placu w Aleje,
tam Starbucks, finanse i sporo się dzieje.
I kościół przepiękny, aż z trzema krzyżami!
A za nim dom Hussa – to ten pod gryfami.
Ciekawa stolicy rozwleka się dalej.
Muzeum zostawia u zbiegu alej
i Poniatoszczaka i palmę na rondzie,
by w knajpkach się rozwlec, w podwórkach pobłądzić.
Po Nowym przewija leniwie się Świecie,
i głód wiedzy syci w uniwersytecie.
Grasuje po Zamku Królewskim i Rynku,
kursuje po pubach, barach, wyszynku.
Podziwia syrenkę i pląta się dalej
po murach starutkich co tak okazałe.
I chciałaby jeszcze po mieście poganiać,
wałęsać się, błąkać i plątać przy paniach.
Lecz kończy się włóczce nić z wełny utkana,
co wije się w mieście od samego rana.
I tu spacer widać zakończyć dziś musi
w mym mieście, co włóczkę tak nęci i kusi.
Bo tyle się włóczka w nim naoglądała,
że aż rozwinęła do końca się cała.
Wrocław, 24 lutego 2018 roku