Wpadły raz dwie kurki na moje podwórko,
gdyż chciały pogdakać rychło z moją córką.
– Z niej – mówią – podobno niezła jest biolożka,
taka, co to kury zaklina na rozkaz.
Wołam zatem córkę. – Różyczko, ma droga!
Czy pomożesz paniom, tym na kurzych nogach?
Ta podchodzi śmiało, ogląda, coś gdacze.
– To niełatwa sprawa, zaklinam inaczej.
Znaczy, kurę hardą w anielicę zmienię,
albo zasmuconej sprawię, że się śmieje.
Ale tu przypadek mamy całkiem inny.
Kury te efektem są zazdrości innych.
Z panien całkiem ślicznych kurami się stały.
Dowodem pedikiur, make-up doskonały.
Piórka farbowane, czarne, w balejaże,
Moda w wielkim mieście tak się nosić każe.
Spinki brylantowe, złote bransolety.
Nic po moich czarach chyba tu niestety.
Dziewczę kury mierzy, bada z każdej strony
i pobiera próbki. Pomóc chce zmienionym.
Miesza coś w próbówkach, ujmuje, dodaje
drapie się po brodzie, siada, potem wstaje.
Po trzech nocach w końcu widzi rozwiązanie.
Daje kurzym damom syrop na śniadanie.
Piją, pióra stroszą i grzebią nerwowo.
Po czym w kurzu chmurze powstają na nowo.
– Koko – mówi jedna – jestem dizajnerką.
– Dziewczę – do Różyczki – złota czarodziejko!
Dzięki! Teraz pędem lecę do Warszawy.
Czeka na mnie praca, sprawy, sprawy, sprawy…
– Tutu – mówi druga i krokiem tancerki
zmierza w stronę miasta. – Występ mam dziś w Wielkim.
Zaklinaczka młoda oczom nie chce wierzyć,
że im się udało transformację przeżyć.
I nie czeka dalej na podziękowania,
bo niedoskonałe wyszły jednak panie.
Koko spod bluzeczki wystają skrzydełka.
Tutu osiem palców ma w dwóch pantofelkach.
Młoda pani biolog ulepsza miksturę
by czekała u niej na kolejne kury.
Jesówka, 26 marca 2020 r.